Dlaczego gospodynie domowe padają ofiarą burnoutu, czyli syndromu wypalenia zawodowego?
Może zdziwi to Was, ale ofiarą burn-ou (wypalenia) padają nie tylko (i nawet nie najczęściej) zestresowani maklerzy giełdowi. Ale z pozoru prowadzące bardzo spokojne życie – gospodynie domowe.
Jako jedna z nich doświadczyłam tego na własnej skórze. Nie powiem, że wychodzi na zdrowie. Choć to oczywiscie eufemizm.
Wypalenie zawodowe, burnout podkrada się niepostrzeżenie i dopada nas wtedy:
- Gdy nasze życie staje się monotonną rutyną (której powoli się nam odechciewa).
- Gdy nie mamy satysfakcji z tego, co robimy.
- Gdy brakuje nam jakiegokolwiek uznania z zewnątrz, dla tego co robimy i kim jesteśmy.
Te 3 składniki możemy odnaleźć u maklera giełdowego. Ale jakże bardziej pasują do codzienności gospodyni domowej. I to właśnie tu cały pies jest pogrzebany. Tak oto mamy całkiem naukowe wyjaśnienie: dlaczego gospodynie domowe może dotknąć wypalenie zawodowe, czy bardziej nowocześnie nazywany burn-out.
Nie lekceważ syndromu wypalenia zawodowego.
A wtedy koniecznie trzeba wziąć go na poważnie. Zmienić coś w codziennej rutynie. Urozmaicić ją. Znaleźć czas na robienie czegoś, co sprawia nam przyjemność.
[Tweet “Nie zapominaj o świętowaniu… Bez tego życie wiele traci.”]
Do tego własnie dobrze jest wykorzystać niedzielny poranek.
Jeżeli tradycyjnie niedzielny poranek był zarezerwowany na wyjście do kościoła, to miało to głębszy sens i głębsze uzasadnienie. Na tę okazję wyciągano ze skrzyń odświętne stroje, starannie pucowano obuwie, strojono się… Jednym słowem przygotowywano się jak na święto. Na niedzielną mszę niektórzy czekali cały tydzien i żyli nim kolejny.
Bo jednym dawało niepowtarzalny materiał do poplotkowania (kto, jak, z kim, dlaczego, a szczególnie: kto kogo pożerał wzrokiem). Mówię przecież o tych odległych czasach, kiedy nie tylko nie było Facebooka, ale nawet telewizji.
Dla drugich stanowiło głębokie przeżycie duchowe.
Ale dla każdego było chwilą wytchnienia i odmianą od monotonnej rutyny i codziennych mozolnych wysiłków. A tego wszyscy potrzebujemy. Facebook czy nie.
Bo musimy/powinniśmy znaleźć czas na świętowanie:
- By naładować wewnętrzne akumulatory.
- By nabrać sił na dalszą drogę.
- By po prostu nie dopadł nas burn-out czyli wewnęrzne wypalenie.
Nie darmo Pan Bóg sworzył świat w 6 dni, a siódmego dnia odpoczywał. To na pewno nie jedyna bezcenna wskazówka odnośnie zdrowego stylu życia, którą możemy znaleźć w Biblii.
Do tego własnie dobrze jest wykorzystać niedzielny poranek.
Bo prawie każdy może zorganizować go według własnego uznania. Oczywiście można wybrać się do kościoła. A przy okazji przedłużyć wyjście np robiąc sobie mały spacer. By nałykać się radości życia.
Ale nie zapominam o osobach, które pracują w niedzielę.
Lub może raczej piszę tu osobie. Bo niedzielny poranek to dla mnie wyprawa do pracy (2 godziny metra i kolejki w jedną stronę). Ale właśnie wtedy mogę sobie spokojnie poczytać. Bez dzieci skaczących mi po głowie. I to jest ta moja mała cotygodniowa przyjemność.
A Wam gorąco chciałabym życzyć znalezienia takiej własnej przyjemności. Po to, by pielęgnować w sobie ochotę na życie. Bo bez tego nie ma zdrowia.
Pozdrawiam
Beata
Podobne wpisy