W praktyce nie jest u mnie tak różowo i kolorowo. Moje pociechy co prawda jedzą warzywa i owoce …., ale wybiórczo.
Każde z moich dzieci ma swoje preferencje. To lubi, a tamtego nie tknie. A najbardziej otwarta na nowe smaki jest moja 2,5 roczna córeczka. Choć też obawiam się, czy nie przejdzie jej to z czasem. Jednak to właśnie ją najdłużej karmiłam piersią (i jeszcze trochę podkarmiam).
A podobno dzieci karmione piersią, lepiej przyjmują nowe smaki. Są przyzwyczajone do częstych zmian. Bo mleko matki za każdym razem (w zależności od tego, co jadła) smakuje inaczej.
Choć podobno jeżeli dziecko za pierwszym razem odrzuca nowy smak (np dane warzywo czy owoc), trzeba próbować podsunąć mu je ponownie. Dopiero przy 8-ym podejściu dziecko zaczyna przyzwyczajać się do nowego i docenia jego smak. Niestety. Podobno większość mam (w tym ja) daje za wygraną wcześniej. Choć odkąd zapoznałam się z tą statystyką, próbuję wytrwalej.
Np ostatnio mocniej promuję pomidory. Sama jako dziecko nie chciałam ich tknąć. Przynajmniej wiem po kim moi chłopcy to mają.
W pomidorach bardziej niż ich smak (którego nie znałam, bo nawet nie chciałam spróbować) odrzucał mnie krwawy wygląd. Przekonałam się do nich dopiero, kiedy dorosłam.
Choć ostatnio w ramach pogdadnki pouczającej, którą uskuteczniamy z mężem o tym, że szczególnie chłopcy powinni jeść pomidory, bo chronią przed rakiem prostaty …
Mój młodszy syn zaliczył 4 podejścia do pomidorów. I o dziwo, ostatnio stwierdził, że pomidory (posypane solą) nie są nawet takie złe w smaku.
Czyli statystyki nie kłamią. Miejmy nadzieję …, że przy 8-ym podejściu będzie się nimi zachwycał. To działa. Byle tylko zbyt szybko się nie zniechęcić. Jak ze wszystkim.
Trudna sztuka edukacji smaku.
Ta zaczyna się jak najwcześniej. Tu pewne nie zdziwię Was, a powtarzam to za specjalistami: gotowane słoiczki z przecierami dla dzieci (choć ułatwiają, nam mamom życie) wcale nie są takie dobre dla dziecka. Bo jego edukacja smaku utyka w martwym punkcie. Dziecko jedząc coś takiego, przyzwyczaja się do żywności pozbawionej smaku.
Choć tutaj nie należy lekceważyć innego ryzyka, że podamy mu zbyt wcześnie coś, na co jego organizm jeszcze nie jest gotowy. Co z kolei zakłóci wrażliwą równowagę jelitową i uczyni bardziej podatnym na alergie. W przyszłości. Niestety sama jako niedoświadczona mama popełniłam ten błąd.
Dlatego moje kolejne dzieci jak nadłużej starałam się karmić piersią (i tylko piersią). Najlepiej wyłącznie piersią do 6-ego miesiąca życia. Bo to najlepszy prezent, jaki mama może zrobić swojemu dziecku i inwestycja w jego przyszłe zdrowie.
Rodzice świećcie przykładem. Nie oczami.
Dzieci cały czas na nas patrzą i prawdopodobnie część naszych zachowań (i wyrobionych na ich podstawie nawyków) skopiują w swoim dorosłym życiu. Kiedyś czytałam o bardzo ciekawym badaniu. I tu niestety dokładnie już nie pamiętam, czy chodziło o rodzeństwa czy wręcz o bliźniaków wychowywanych osobno w różnych rodzinach adopcyjnych. Otóż okazało się, że ich zachorowalność na nowotwory była podobna do tej, jaką odnotowano w przypadku ich adopcyjnych rodziców (a nie rodziców biologicznych). Czyli, że decydowałyby o tym w pierwszej kolejności nie czynniki genetyczne, ale nawyki wyniesione z dzieciństwa.
Dlatego, jeżeli masz kiepski dzień i wydaje Ci się, że dziecko nie patrzy, więc możesz spokojnie zaszyć się w zakamarku kuchni i objadać słodkościami. Możesz być prawie pewien, że zaraz do kuchni triumfalnie wkroczy Twoja pociech i nakryje Cię na gorącym uczynku.
Ale co gorsza tego typu zachowania będzie kopiować w swoim dorosłym życiu.
Rodzicu, czujesz się źle, zagryzaj swoje smutki marchewką. A jeszcze lepiej przepędź je w ruchu. Włącz energiczną muzykę i potańcz sobie, wybierz się na energiczny spacer czy zafunduj sobie jogging.
[Tweet “Przykład nie jest jedną z metod oddziaływania na innych (tu na własne dzieci). Jest jedyną metodą.”]
Dlatego dobre nawyki należy wyrabić w dziecku. Już od dziecka. Przykładem.
Np moja mama od dziecka powtarzała mi: Nie oszczędzaj na jedzeniu. Bo to inwestycja we własne zdrowie.
Zawsze kiedy zastanawiam się co kupić przypominam sobie o tym. W pewnym sensie jest to dla mnie usprawiedliwieniem (bo lwia część naszych dochodów idzie na zakupy żywności). Ale jak mogło by być inaczej, skoro mam liczną (6-cio osobową rodzinę).
Rodzinny posiłek przy wspólnym stole.
Dla niektórych to bardzo męcząca tradycja. Ale w niej tkwi cała ludowa mądrość. Bo służy ona wyrabianiu dobrych nawyków. Z kilku powodów.
Po pierwsze.
Czy słyszeliście ten kawał o papieżu, kiedy po śmierci trafia do nieba. A tam święty Piotr z Panem Bogiem siedzą przy stole, wcinają słone paluszki i popijają wodą? Papież pyta, czy nie mógłby zobaczyć, jak żyją te jego zbłąkane owieczki, które trafiły do piekła. A tam prawdziwy festyn. Stoły uginają się pod jadłem i piciem. Papież wraca do raju i zdziwiony pyta świętego Piotra. A ten tylko wzrusza ramionami i odpowiada:
A czy dla nas dwóch opłaca się gotować?
Opłaca. A czy dla jednej, samotnej osoby opłaca się gotować?
Choć tak się nie chce. Opłaca się. Opłaca dla zdrowia, bardziej niż zapychać się słonymi paluszkami i oszukiwać w ten sposób głód. I wcale nie musi to oznaczać spędzania dzikich godzin w kuchni. Może być prosto i zdrowo.
Ale pierwszym krokiem do wyrobienia dobrych nawyków żywieniowych jest wspólny obiad przy jednym stole. A nie każdy w swoim kącie. Każdy sobie rzepkę skrobie przed swoim komputerem.
Bo jest i drugi ważny powód.
Kiedy robimy coś innego, jedząc, szczególnie, kiedy całkowicie wsiąkniemy np w komputer czy telewizor, nie reagujemy na pierwsze sygnały, jakie wysyła nam nasz organizm, że już jesteśmy najedzeni. I jemy dalej. Do przejedzenia.
Ale co gorsza, ponieważ myślimy o czymś innym niż o smakowitym jedzeniu, które stoi przed nami na talerzu, nasz organizm wydziela mniej soków trawiennych (i gorszej jakości). Dlatego trawimy gorzej i odczuwamy mniejszą przyjemność z posiłku.
A do tego, porządny posiłek zjedzony przy stole, oznacza dobrze zapełniony żołądek i jednocześnie mniejszy pociąg do podjadania przez dalszą część dnia.
A tego wszystkiego uczymy się od dziecka. Co wcale nie jest takie łatwe dla naszych rodziców.
Mimo, że podsuwam moim pociechom warzywa i owoce, różnie to bywa z ich jedzeniem. Ale mam nadzieję, że zaprocentuje to w przyszłości. Staram się regularnie przygotowywać kolorowe sałatki na rozbudzenie apetytu. Choć moje dzieci, korzystają z nich wybiórczo. Np wybierają z nich tylko startą marchewkę, albo tylko same grzyby.
Niemniej korzystam z okazji, by podrzucić Wam 2 proste sałatki, idealne na zimę.
Rzeczywiście ciężko nakłonić dziecko, żeby jadło zwłaszcza warzywa…. moja córka za to uwielbia szpinak i marchewkę, więc zawsze coś:) Faktycznie najwięcej je, gdy widzi że sięgam po owoce: i warzywa)
Chciałabym się wypowiedzieć na ten bardzo ciekawy temat. Otóż to, co powiem, może zabrzmieć kontrowersyjnie. Jako osoba dorosła kocham warzywa nad życie. Ale jako dziecko nienawidziłam szpinaku, mięsa i sera pleśniowego. Uważam, że dzieci nie docenią jadło dla dorosłych. Na pewno dzieci będą brały przykład z dorosłych. Nie mogą być natomiast nachalnie namawiane: “jedz, bo to zdrowe”. Dzieciak się zbuntuje i tyle. Ja od małego byłam “molestowana”, bym jadła mięso i do tej pory go nie jem, taką mam awersję (w sumie na dobre mi to wyszło ;)). Za to szpinak jadłabym tonami. Dajmy dzieciom swobodę wyboru i pokażmy dobry przykład. Pokażmy, że to zdrowe, a nie gadajmy o tym. Kontrowersyjne, wiem.
mpja prawie trzylatka długo jadła mnostwo warzyw w tym kalafiory, brokuly itp. W pewnym momencie nastapil giga regres i teraz przyjmuje chetnie tylko marcvhewki a nic innego nie chce tknac chyba ze w zupie. I nie umiem tego zwalczyc.
a ja oprócz dobrego przykładu i stale obecnej w naszym domu i na talerzu zieleniny mam jeszcze jeden patent. A nawet kilka 🙂 Pozwalam Lucy na pomaganie mi w kuchni. Czasem się wściekam na bałagan, czasem warczę bo już bym chciała coś zjeść a tu dalej obiad w lesie, ale widzę że podczas gotowania ona stale coś próbuje i podjada i przy okazji poznaje nowe smaki. Albo jeszcze samodzielne zrywanie owoców z krzaków też jest fajną zabawą i okazji sporo się podjada. To raz. A dwa że nigdy nie miałam jakiegoś ciśnienia na to, że koniecznie musi zjeść zupkę i kotlecika. Wiem, że z głodu nie umrze jak nawet przez kilka dni nie zje obiadu. Najwyżej wiem, że muszę ją zmęczyć i przegonić po parku, żeby nabrała apetytu. Jedynie pilnuję, żeby nie zapychała się słodyczami, albo sokami jeśli nie je nic sensownego. Może dzięki temu uniknie jakiejś traumy żywieniowej (mnie do tej pory wstrząsa na widok zupy owocowej)
Jest jeszcze jedna, sprawdzona przeze mnie metoda.
Jeśli dziecko nie chce jeść warzyw i owoców to zabierzmy go do ogródka, gdzie takie warzywa rosną. Pokażmy mu na grządce jak rośnie marchewka, rzodkiewka itd. Pozwólmy mu delikatnie wyplewić miejsce wokół tej rośliny. A potem powiedzmy że może “swoją” roślinkę skosztować.
U mnie tak zadziałało z rzodkiewką, cebulką, pomidorem i większością warzyw. Mój niejadek jak zobaczył roślinkę na grządce i mógł się nią “poopiekować” to następnie chciał ją skosztować – pomimo tego, że wcześniej nawet nie chciał patrzyć w kierunku np. pomidorów.
Podobnie było z jabłkami. Nie chciał jeść. Byliśmy u znajomych na działce – rosła tam jabłoń – i tak pokierowaliśmy rozmową, że zapragnął skosztować rosnącego jabłka. Od tego momentu na okrągło kupujemy do domu jabłka. 🙂
Mam 4 latka. Zauważyłam, że jak mu się nie podoba wygląd jakiejś surówki lub jakiegoś innego jedzenia, to nie chce jej spróbować. Tłumaczę mu, że to prawda surówka może nie ma pięknego koloru, ale jest bardzo smaczna i jeżeli nie spróbuje to nie będzie wiedział jaki wspaniały ma smak ta surówka. Po czym umówiliśmy się, że będzie próbował odrobinę jakiejś potrawy, a ja pod buzią będę trzymała talerzyk i jak mu nie będzie smakowało, to wypluje. I w ten sposób próbuje potraw i rzadko się zdarza, aby wypluł jedzenie. Nagle okazuje się, że brzydka surówka jest przepyszna :).
Bardzo fajne porady 🙂 Muszę powiedzieć o tym siostrom!
Rzeczywiście ciężko nakłonić dziecko, żeby jadło zwłaszcza warzywa…. moja córka za to uwielbia szpinak i marchewkę, więc zawsze coś:) Faktycznie najwięcej je, gdy widzi że sięgam po owoce: i warzywa)
Chciałabym się wypowiedzieć na ten bardzo ciekawy temat. Otóż to, co powiem, może zabrzmieć kontrowersyjnie. Jako osoba dorosła kocham warzywa nad życie. Ale jako dziecko nienawidziłam szpinaku, mięsa i sera pleśniowego. Uważam, że dzieci nie docenią jadło dla dorosłych. Na pewno dzieci będą brały przykład z dorosłych. Nie mogą być natomiast nachalnie namawiane: “jedz, bo to zdrowe”. Dzieciak się zbuntuje i tyle. Ja od małego byłam “molestowana”, bym jadła mięso i do tej pory go nie jem, taką mam awersję (w sumie na dobre mi to wyszło ;)). Za to szpinak jadłabym tonami. Dajmy dzieciom swobodę wyboru i pokażmy dobry przykład. Pokażmy, że to zdrowe, a nie gadajmy o tym. Kontrowersyjne, wiem.
mpja prawie trzylatka długo jadła mnostwo warzyw w tym kalafiory, brokuly itp. W pewnym momencie nastapil giga regres i teraz przyjmuje chetnie tylko marcvhewki a nic innego nie chce tknac chyba ze w zupie. I nie umiem tego zwalczyc.
a ja oprócz dobrego przykładu i stale obecnej w naszym domu i na talerzu zieleniny mam jeszcze jeden patent. A nawet kilka 🙂
Pozwalam Lucy na pomaganie mi w kuchni. Czasem się wściekam na bałagan, czasem warczę bo już bym chciała coś zjeść a tu dalej obiad w lesie, ale widzę że podczas gotowania ona stale coś próbuje i podjada i przy okazji poznaje nowe smaki. Albo jeszcze samodzielne zrywanie owoców z krzaków też jest fajną zabawą i okazji sporo się podjada. To raz.
A dwa że nigdy nie miałam jakiegoś ciśnienia na to, że koniecznie musi zjeść zupkę i kotlecika. Wiem, że z głodu nie umrze jak nawet przez kilka dni nie zje obiadu. Najwyżej wiem, że muszę ją zmęczyć i przegonić po parku, żeby nabrała apetytu. Jedynie pilnuję, żeby nie zapychała się słodyczami, albo sokami jeśli nie je nic sensownego. Może dzięki temu uniknie jakiejś traumy żywieniowej (mnie do tej pory wstrząsa na widok zupy owocowej)
To prawda dzieci nie chcią jeść warzyw, a to podstawa w zdrwym rozwoju naszych dzieci.
Świetny artykuł z poradami.
pozdrawiam
Jest jeszcze jedna, sprawdzona przeze mnie metoda.
Jeśli dziecko nie chce jeść warzyw i owoców to zabierzmy go do ogródka, gdzie takie warzywa rosną. Pokażmy mu na grządce jak rośnie marchewka, rzodkiewka itd. Pozwólmy mu delikatnie wyplewić miejsce wokół tej rośliny. A potem powiedzmy że może “swoją” roślinkę skosztować.
U mnie tak zadziałało z rzodkiewką, cebulką, pomidorem i większością warzyw. Mój niejadek jak zobaczył roślinkę na grządce i mógł się nią “poopiekować” to następnie chciał ją skosztować – pomimo tego, że wcześniej nawet nie chciał patrzyć w kierunku np. pomidorów.
Podobnie było z jabłkami. Nie chciał jeść. Byliśmy u znajomych na działce – rosła tam jabłoń – i tak pokierowaliśmy rozmową, że zapragnął skosztować rosnącego jabłka. Od tego momentu na okrągło kupujemy do domu jabłka. 🙂
Dotknąłeś bardzo ważnego tematu… Dziękuję za Twoje wrażenia i rekomendacje 🙂 Przepisy są bardzo smaczne!!
Mam 4 latka. Zauważyłam, że jak mu się nie podoba wygląd jakiejś surówki lub jakiegoś innego jedzenia, to nie chce jej spróbować. Tłumaczę mu, że to prawda surówka może nie ma pięknego koloru, ale jest bardzo smaczna i jeżeli nie spróbuje to nie będzie wiedział jaki wspaniały ma smak ta surówka. Po czym umówiliśmy się, że będzie próbował odrobinę jakiejś potrawy, a ja pod buzią będę trzymała talerzyk i jak mu nie będzie smakowało, to wypluje. I w ten sposób próbuje potraw i rzadko się zdarza, aby wypluł jedzenie. Nagle okazuje się, że brzydka surówka jest przepyszna :).