Jak zmieniałam swoje nawyki żywieniowe na zdrowsze?

 

Jak zmieniło się moje smoothie z bardzo, za bardzo słodkiego i wyłącznie owocowego do bardziej zrównoważonego warzywno – owocowego?

Bo odkąd zrezygnowałam z produktów mlecznych na śniadanie, zmagam się z tym, czym zastąpić tradycyjne płatki śniadaniowe z mlekiem, czy klasyczną kanapkę z serem, czy z twarogiem. Jak się najeść bezglutenowo – bezmlecznie na śniadanie i dobrze zacząć dzień.
Więc od jakiegoś półtora roku przygotowuję sobie smoothie i muszę przyznać, że stwierdziłam ostatnio, że moje smoothie przeszło sporą ewolucję w tym czasie.

Bo zaczynałam od smoothie bardzo bardzo owocowego (w zasadzie wyłącznie owocowego i w sumie myślę, że musiałam przejść taką drogę, gdybym zaczęła zbyt ambitnie – smoothie warzywne i zero słodyczy – nie wytrwałabym w tym nawyku).
Moje pierwsze smoothie obowiązkowo zawierało 3 banany, bo inaczej nie było dla mnie wystarczająco słodkie. Do tego jeszcze zalewałam je mlekiem ryżowym, które – z czego z początku nie zdawałam sobie sprawy jest produktem mocno słodzonym (i przemysłowo dosładzanym). Czego na początku nie doczytałam na opakowaniu.

Za to mój mąż z typowo męską logiką, bo skoncentrowałem się na fakcie, że to jest mleko ryżowe (a więc bezglutenowe) i ekologiczne (i to może być swego rodzaju pułapka produktów ekologicznych: kupujemy je w przekonaniu, że zrobimy dobrze swojemu zdrowiu i już mniej skrupulatnie sprawdzamy na opakowaniu, co jest w środku – a niestety produkty ekologiczne – to wcale nie znaczy – produkty wolne od dodanego cukru, uczulam).

A wtedy mój mąż z typowo męską chłodą logiką wskazał mi na te cyferki z tyłu na opakowaniu: tak, przemysłowe – kupne mleka ryżowe są dość mocno słodzone.

Muszę się wreszcie nauczyć przygotowywać swoje własne mleko ryżowe. Szukam jakiegoś fajnego przepisu, gdyby ktoś dysponował takim.
Ale to tak na marginesie.

Z czasem zmniejszały się proporcje bananów i proporcje mleka ryżowego w moim smooty. Stopniowo i w zasadzie niezauważanie, ale z czasem zauważyłam, że wystarcza mi – zadowalam się i wręcz rozkoszuję się najprostszym smooty, do którego już nie dorzucam mleka ryżowego. Tylko pokrojone wstępnie warzywa i owoce (i to całkiem sporo warzyw) wstępnie zalewam w blenderze wodą i miksuję.
I o ile moje pierwsze smoothie były całkowicie owocowe (w tym obowiązkowo 3 banany na blender o objętości 1.5 litra) i mleko ryżowe.

Dzisiaj te proporcje są bardziej zrównoważone w moim codziennym smoothie.

Po pierwsze staram się wrzucić sporo warzyw: liście szpinaku, łodyżki selera, pietruszkę.

Choć żeby smoothie było w miarę słodkie, dobrze, by te proporcje były w granicach 40% warzyw – 60% owoców. Choć nic ni stoi na przeszkodzie, by przygotowywać sobie typowo – wyłącznie warzywne smoothie. Jeszcze tu nie doszłam w mojej edukacji emaku. Niemniej….

Dzisiaj dorzucam do mojego smoothie tylko jeden banan.

Ten owoc nie jest wskazany dla osób cierpiących na cukrzycę. Nie jestem znawcą tego tematu. Ale wiem, że moja koleżanka z pracy, która cierpi na tę przypadłość może zjeść na raz najwyżej pół banana.

Podsumowując:

Zdałam sobie sprawę, że przeszłam długą drogę, ale tak niezauważanie, stopniowo.

Dzisiaj rozkoszuję się smakiem warzywno-owocowego smoothie, do którego wrzucam po prostu warzywa – owoce i wodę, bez żadnych dodatków słodzących typu mleko ryżowe (kupne – przemysłowe).

Czasami dodaję ziarna chia. Które (zamoczone w smoothie przynajmniej przez kilkanaście minut) rzeczywiście dają mu taką fajną konsystencję i jeszcze bardziej teksturę.

Ale, kiedy przygotuję sobie taką butlę (blender) zielonego smoothie, starcza mi na cały ranek i zabieram ją ze sobą do pracy, co daje mi wystarczająco energii i zapełnia żołądek (na kilka kolejnych godzin).
Fakt przyznaję: butla smoothie (wypita) goni do toalety.

No i drugi fakt: mieszkam we Francji, a obiad jest tutaj o godzinie dwunastej. Więc nie powiem Wam, jak to zaadoptować do polskich warunków. Niemniej, ja pracuję w turystyce, fizycznie, biegam po terenie i butla smoothie daje mi na to dość energii.
Przypuszczam, że żeby wytrzymać do obiadu na butli smoothie, potrzebne by były 2 takie butle. I bliskość toalety. Ja sobie wyrobiłam taki nawyk.

Ale są inne pomysły na bezglutenowe – bezmleczne i smaczne śniadanie.

Jeżeli ktoś z Was chciałby się podzielić swoim… Bardzo chętnie skorzystam z takiej pysznej podpowiedzi.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Jak szybko zasnąć. Sprawdzone sposoby na dobry sen.

Jestem z tych szczęśliwców, co to tylko przyłożą głowę do poduszki, a już śpią. Mój sekret. Jest ich kilka. Na dobry sen i szybkie zasypianie.

Ale tu powiem tylko, że tak nie było zawsze. Zbyt długo zbyt beztrosko zaniedbywałam sen. Wreszcie moje zdrowie dało mi do zrozumienia, że sen jest najlepszym sposobem na doładowanie wewnętrznych akumulatorów.

Tu podstawowa rzecz: wsłuchaj się w swój organizm.

Podążaj za nim, kiedy on mówi Ci, że to pora iść spać. Wsłuchaj się w swój rytm biologiczny. Tu wcale nie trzeba być żadnym Sherlokiem Holmesem. By go u siebie wytropić. Odrobina dedukcji. Zaczynasz ziewać, oczy Ci się same zamykają, a Ty odruchowo sięgasz po kolejną kawę. Błąd. Ten pociąg…. do spania przejeżdża co 1,5 godziny i czeka na Ciebie na stacji raptem kilka minut. Jeżeli go przegapisz, albo co gorsza celowo przepędzisz, no cóż – na kolejny przyjdzie Ci czekać… kolejne półtorej godziny. Tak, kolejne półtorej godziny przeznaczone na znęcanie się nad samym sobą. Bo jak to inaczej nazwać. Oczy na zapałki i zmuszanie się do bezproduktywnej pracy.

Zamiast tego – daj sobie odpocząć. Dla zdrowia, urody i efektywniejszej pracy.

Sprawdzone sposoby na dobry sen i szybkie zasypianie.

Jak ja to robię, że zasypiam zaraz po przyłożeniu głowy do poduszki? Po prostu….

Wyrzucam z siebie stres nagromadzony w ciągu dnia. Spokojna gimnastyka np typu tai chi. Wietrzę pokój przed snem. Nawet w najgorsze mrozy. Nie ma, że boli. A jak to robi dobrze.

Tu chodzi o to, by znaleźć optymalną temperaturę do spania.

Nie za ciepło, nie za zimno. By nie kisić się pod przytulną, zbyt przytulną kołderką. Zakiszona na bigos. Bo to i kota podobno można zagłaskać na śmierć. A w takim przegrzanym, niedotlenienym pomieszczeniu to zrobi się z nas bigos. Po staropolsku.

Ale tu też nie chodzi o to, żeby przeginać w drugą stronę: zbyt nowocześnie. To wszystko, bez czego jesteśmy jak bez ręki, a co zakłóca nasze pole elektromagnetyczne.

Telefon komórkowy w pobliżu łóżka. Po co?

Po to, by mieć go pod ręką. A ja się pytam: po co? Na wszelki wypadek. By przed zaśnięciem zamiast tradycyjnych baranów, liczyć przychodzące push up-y z rozlicznych social mediów? Gdyby przyjaciółce zebrało się na pogaduszki o 4 nad ranem… No comment. Czy to aby na pewno taką przyjaciółka? Uszanuj sen – swój i bliźniego swojego.

Banalnie, prozaicznie potrzeba Ci ciszy.

Nasz umysł regeneruje się przez uszy. Do tego potrzebuje ciszy.. By sobie odpocząć. Tu musimy liczyć na takt i wzajemny szacunek ze strony naszych sąsiadów.

Nie tylko odpowiednia temperatura, ale odpowiednia wilgotność powietrza.

Przesuszona atmosfera, kiedy włączymy centralne ogrzewanie….. Żeby co nieco nawilżyć powietrze, którym oddychamy, możemy postawić/zamocować pojemnik z wodą na kaloryferze.

Światło/odpowiednie zaciemnienie.

I tu każdy ma swoje widzimisię. Tu w tym sensie, też trzeba się zgrać ze swoją drugą połówką.
Jako osoba, która sporo tułała się po świecie i z tej okazji poznała różne typy ludzkie. Człowiek w rozjazdach po prostu wiele uczy się o świecie i o sobie samym.

Swego czasu zdarzyło mi się dzielić mieszkanie/ten sam pokój z koleżanką, która nie mogła zasnąć choćby przy odrobinie światła. A ja wręcz przeciwnie. W zupełnej ciemności budzę się i nie wiem, gdzie jestem. Istny koszmar. Dwustronny.

Bo kiedy budzę się w nocy, w koło ciemno, jak za przeprowadzeniem w dupie u Murzyna, oblewa mnie zimny pot. Wyrwana ze snu nie wiem, gdzie jestem. I nie potrafię ponownie zasnąć.

Moja koleżanka przeciwnie. Wieczorem szczelnie zaciągała wszystkie żaluzje. Bo bez tego nie mogła zasnąć. Ja cichutko wstawałam w środku nocy po to, by je co nieco rozsunąć. A ona robiła to w drugą stronę. Takie nocne podchody i źle przespana noc dla każdej z nas.

Rytuał kładzenia się spać.

Ta sama pora, ten sam rytuał. Tu np: czytanie książek, czy spokojna gimnastyka relaksująca -uspakajające, pozwalające nabrać dystansu do codziennych spraw i codziennej bieganiny.

Stres nagromadzony w ciągu dnia niestety z butami ładuje się nam do łóżka.

Bo stres można w sobie gromadzić, skumulować. Albo rozkładać na mniejsze, mniej szkodliwe kawałeczki i powoli, acz skutecznie eliminować. Głęboki wdech, wydech, relaks.

Bo niestety stres często z butami ładuje się nam do łóżka. Tu warto odstresować się po nerwowym dniu.

Najlepsza ku temu jest dawka ruchu na świeżym powietrzu. Nic tak nie nadaje sprawom odpowiednich proporcji, jak kontakt z naturą i ruch. Ale znowu, jeżeli intensywna porcja ruchu na świeżym powietrzu wspaniale relaksuje, wypróżnia głowę z negatywnych myśli. Tuż przed snem zbyt intensywna aktywność fizyczna prawdopodobnie zbyt mocno rozbudzi nasz organizm. Więc niektóre osoby będą miały problem z zaśnięciem.

A wtedy zamiast pomóc – efekt będzie przeciwny do zamierzonego. Dopiero wtedy zacznie się niekończące się odliczanie baranów… przed zaśnięciem.

Dlatego jeżeli chcemy zrelaksować się i odprężyć przed snem, to w taki sposób, żeby wyciszyć swój organizm.

Jak zrelaksować się przed snem?

  • Poprzez świadome oddychanie.
  • Poprzez stworzenie relaksującej atmosfery, np sięgając po olejki eteryczne. Tu świetnie nadaje się mój ulubiony olejek lawendowy, którym delikatnie możemy skropić poduszkę.
  • Spokojna refleksja nad minionym dniem. Możemy go powspominać, poszukać dobrych rzeczy, które zdarzyły się nam w ciągu tego dnia. Albo chociażby pozytywnych aspektów czy wyciągniętych nauk z trudnych doświadczeń.

Jedno jest pewne: im bardziej zaweźmiemy się na to, by zasnąć. Im bardziej będziemy koncentrować się na tym, że sen nie przychodzi, tym trudniej rzeczywiście będzie nam go znaleźć.

Kiedy sen nie przychodzi, a my coraz bardziej nerwowo przewracamy się z boku na bok.

Nic na siłę. Tu nie chodzi o to, by jeszcze bardziej się zestresować bezowocnie próbując zasnąć. Ale by znaleźć coś kojącego. Coś, co wyciszy nas wewnętrznie. Tak, że sen sam do nas przyjdzie. Bez musu. Po dobroci.

Dlatego, kiedy widzisz, że sen i tak nie przychodzi, czasami po prostu lepiej wstać, znaleźć sobie jakieś spokojne zajęcie, poczekać aż nasz organizm sam z siebie upomni się o sen.

Czy sjesta w ciągu dnia zakłóca nasze wieczorne zasypianie?

Czy sjesta, takie niewinne cięcie komara w ciągu dnia – zakłóca nasz nocny wypoczynek i sen. Nie. Tzn o ile taka sjesta nie wypadnie nam, nie zacznie nas nęcić swoim nieodpartym urokiem np na jakąś godzinkę przed snem. Wtedy to nie ma najmniejszego sensu. Wtedy po prostu lepiej oddelegować się w piżamkę i bezpośrednio pod kołderkę. Zaś to, co mamy do zrobienia, odłożyć na kolejny dzień. Po dobrze przespanej nocy.

Co innego sjesta w samym środku dnia. Nic tak nie robi nam dobrze. Ona po prostu wspaniale regeneruje nasz organizm.
Tym bardziej, jeżeli mieliśmy wybierać między regenerującą sjestą a stawiającą, choćby i umarłego z wycieńczenia, na nogi – kolejną filiżanką kawy.

Tu chodzi o to, by nie przeciągać struny. Bo nasz organizm już nie może i wymownie pada na pysk. Ale że nas gonią te terminy, te niekończące się obowiązki. Dlatego oczy na zapałki, wbrew wszelkim prawom fizyki i grawitacji, które wymownie ściągają nasze powieki w dół.

A przecież wtedy lepiej zrobić sobie mały reset. Nawet 5 – cio minutowa sjesta potrafi skutecznie postawić człowieka na nogi na dalszą część dnia. A wtedy tak zregenerowani, to, co mamy do zrobienia – wymieciemy niczym huragan. Podczas, gdy inny, nawet po kolejnej kawie – nie ma takich mocy przerobowych.

Nie objadaj się przed snem.

Bo, co dzieje się w naszym organizmie, kiedy śpimy. Nasz organizm w pierwszej kolejności zajmuje się tym, co niezbędne i niezwłoczne, czyli trawieniem kolacji. Ale zaraz po tym, jeżeli w miarę sprawnie upora się z wieczornym posiłkiem, przechodzi do kolejnej fazy pracy: oszczyszanie organizmu, usuwanie toksyn i regeneracja. Czyli to, robi nam tak dobrze, o ile nie objemy się przed snem. Bo wtedy nasz organizm nie będzie miał na to czasu. A my nie wyśpimy się wystarczająco dobrze.

Co jeść wieczorem, przed snem?

  • Sałatki warzywne czy zupy, które sycą dzięki swojej zawartości błonnika. W zależności od wieczornego apetytu: może np ryba. Albo jakieś orzechy czy migdały.
  • Niemniej lepiej unikać tłustych dań w sosie. A na to zasmażka. Jak w tym kabarecie.
  • Podobnie lepiej nie serwować sobie wieczorem czerwonego mięsa. Czy nadmiaru wędlin, serów i produktów mącznych.

Po prostu lekka kolacja na dobry sen.

Mała dawka surowizny – raw food- pozwala odciążyć trzustkę. Dostarcza nam bezcennych enzymów.

Natomiast nie jest dobrym nawykiem jedzenie owoców pod koniec posiłku. Bo wtedy muszą one czekać na swoją kolej do strawienia. Co prowadzi, czy powoduje ich fermentację.

Żeby ułatwić sobie wieczorne trawienie:

Unikajmy napojów pobudzających: kawy, herbaty, czekolady, które nie tylko pobudzają nasz organizm, co przed snem nie ułatwia mu zadania. Ale też zakwaszają go.

Bo ja bez kawy nie mogę.

Kawa, kiedy się od niej uzależniamy, czy herbata wypita późnym wieczorem mogą zakłócać nasz sen.

Kafeina pobudza nasz układ nerwowy i układ krążenia. Tu kawa pobudza nas mocniej od herbaty. Bo zawarte w herbacie polifenole zmniejszają szybkość rozchodzenia się teiny we krwi. Co sprawia, że jej stymulujący wpływ odczuwamy dłużej, ale jest on spokojniejszy. Za to w przypadku kawy, efekt stymulujący, nie stemperowany obecnością polifenoli jest dużo gwałtowniejszy i jednocześnie bardziej krótkotrwały.

Takim sprytnym hackiem dla miłośników herbaty wieczorową porą może być to, jak zmniejszyć ilość teiny w zaparzanej herbacie. Bo teina to substancja, która uwalnia się podczas zaparzania jako pierwsza. Dlatego, by jej się pozbyć, wystarczyło zaparzać liście herbaty przez 30 sekund w pierwszej wodzie, którą potem odlejemy. A dopiero potem właściwie zaparzać naszą herbatę.

Smacznego i miłego zasypiania.

Pozdrawiam serdecznie

Beata

Jak gotować szparagi: białe i zielone?

 

 

Szparagi.

 
To jest danie, do którego jeszcze nie udało mi się przekonać moich dzieci. Które niemniej podbiło moje serce i moje podniebienie.
 
Niemniej….
 

Moja młodsza córeczka zapytała się po prostu: Mamo, czy dzisiaj są dżdżownice na obiad?

 
Bo ona owszem lubi dżdżownice, takie żywe. Bo w przedszkolu dowiedziała się, że dżdżownice pomagają w przygotowaniu kompostu. 
 
A ja tu próbuję przekonać ją do szparagów (bo sezon). Kiedy te podane na talerzu skojarzyły się jej z dżownicą.
 
Ale nie zniechęcam się: podobno, żeby przekonać dziecko do czegoś “nowego” na talerzu trzeba postawić to przed nim większą ilość razy, aż chwyci. 
 
Tymczasem szparagi można przygotować całkiem prosto.
 
Zarówno te moje ulubione – białe, chyba bardziej wyraziste w smaku i w sumie łatwiejsze w przygotowaniu.
 
Jak i te zielone, w przypadku których cała trudność polega na tym, że bardziej zdrewniałe łodyżki gotuje się dłużej niż ich wiotkie czubki. I najlepiej byłoby gotować je na pionowo, końcówki zanurzone w wodzie, a czubki miękące w oparach pary. Niemniej można je gotować zupełnie tradycyjnie.
 

No i niemniej: białe i zielone szparagi gotuje się je podobnie. Tylko z tą różnicą, że:
 
Białe szparagi można w całości zanurzyć w wodzie do gotowania.
Zielone dobrze by było ustawić na pionowo, bo jest duża różnica między ich zdrewniałymi łodyżkami, które wymagają dłuższego gotowania niż ich górą – delikatniejszą główką zielonych szparagów, którą właściwie można by ugotować w parującej parze. 
 
Ale generalnie:
 
 

Przygotowanie:

  1. Myjemy szparagi pod zimną wodą.
  2. Odcinamy końcówki (1/3 długości).
  3. Leciutko obieramy (zaczynając od góry, w kierunku dołu) skórkę, szczególnie tę bardziej zdrewniałą, która znajduje się w dolnej części łodyżki szparagów. 
  4. Gotujemy wodę.
  5. Gotującą się wodę solimy i leciutko wyostrzamy jej smak dodatkiem cukru.
  6. Wkładamy szparagi i gotujemy przez kilka minut (15 minut) aż zmiękną.
  7.  Można podawać i można je gotować z dodatkiem tłuszczu (np masła – białe szparagi). Można podawać je tylko polane tłuszczem, przysypane serem parmezanem, czy żeby było bez produktów mlecznych – posypane pietruszką. 

U mnie z dodatkiem ryżu i no cóż – wciąż jestem na diecie mięsnej – mimo że ograniczam jego ilości w swojej codziennej diecie – mięsne klopsiki z ziołami.

 

Smacznego 

Pozdrawiam serdecznie 

Beata

 
Exit mobile version