Co pić? Nie tylko w upały. 

Lato, upały to taki okres, kiedy częściej odczuwamy uczucie pragnienia. Temat odpowiedniego nawodnienia organizmu regularnie powraca na łamach prasy, radia czy telewizji właśnie w wakacje.

Ale ten temat jest aktualny i bardzo ważny zawsze. Przez okrągły rok. Bo nasz organizm składa się w sporej części z wody. Woda jest nam niezbędna do życia.

Jakże często o tym zapominamy, nie przywiązujemy wystarczającej wagi do tego: co, jak i kiedy wypijamy. Dopóty nie zaboli.

Jak zresztą robimy ze wszystkim. Dopóty nie zaczniemy odczuwać wzmożonego uczucia pragnienia. To częściej doskwiera nam latem. Tymczasem …

Kiedy odczuwamy pragnienie, nasz organizm daje nam do zrozumienia, że już jest w stanie odwodnienia. A to oznacza, że w pewnym sensie jest już za późno: pewne szkody już zostały wyrządzone.

Tu polecam wpis

Dlatego nie powinniśmy zwlekać aż da się nam we znaki pragnienie. Ale uprzedzić je. Przecież lepiej zapobiegać niż leczyć. Warto, czy wręcz trzeba pić regularnie (i to nie tylko latem). Najlepiej zaczynając już z samego rana.

Pytanie tylko co? I jak?

Ciepła woda z cytyną z samego rana na czczo.

To podobno sekret ludzi sukcesu. A przynajmniej przyzwyczajenie, nawyk, element codziennej higieny, który zdobywa ostatnio coraz to nowych adeptów.

Dlaczego właśnie picie ciepłej wody? Długo tego nie mogłam zrozumieć. A jednak, ciepłej, bo … w podobnej temperaturze, co nasze wewnętrzne organu. Po to, by na spokojnie zacząć dzień, nie wywołując gwałtownego skoku temperatury w organiźmie, nie podrażniając błon śluzowych żołądka czy przełyku.

Ten poranny nawyk pomaga oczyścić żołądek z pozostałości po wczorajszej kolacji. A w ten sposób lepiej (i lżejszym) zacząć kolejny dzień.

Kiedy pić wodę?

Tu są różne szkoły, czy może raczej różne przyzwyczajenia. Bo niektórzy szczycą się tym, że wypijają jak najwięcej płynów do posiłku, po to, by jak najmniej jeść. Swoisty rodzaj diety. Ale ten kij ma dwa końce.

Bo wodę (szklankę wody) lepiej wypić kilka (kilkanaście, a może wręcz pół godziny) przed posiłkiem. Małymi łykami. Jakby spokojnie ją przeżuwając.

Natomiast wypijanie dużych ilości płynów do posiłku, wcale nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Mocno rozcieńcza pokarm, rozcieńcza soki trawienne. Co w rezultacie tylko zakłóca trawienie.

Taka obfitość wody szybko porywa pokarm do jelita. Przez co soki trawienne nie mają czasu zostać odpowiednio zneutralizowane. To z kolei może wywoływać wzdęcia…

Warzywa i owoce.

Dostarczamy wodę naszemu organizmowi także jedząc warzywa i owoce. Tych akurat latem mamy w bród.

Warzywa i owoce co prawda różnią się pod względem zawartości wody. Zresztą intuicyjnie wyczuwamy, które owoce zawierają jej najwięcej. Tu takie króciutkie zestawienie. Dla orientacji…

  • Pomarańcza zawiera 92% wody.
  • Jabłko zawiera 85% wody.
  • Banan zawiera 75% wody.
  • Sałata zawiera 95% wody.

Również tutaj (w przypadku warzyw i owoców) ważne jest dokładne, czy raczej staranne ich przeżuwanie.

Bo jak pokazują liczne badania, woda “dobrze przeżuta” razem z pokarmem, jest lepiej wykorzystywana przez nasz organizm.

W tym temacie polecam wpis:

Woda z kranu?

Prawda, że dylemat?

Kiedyś kierowałam się tu beztroską logiką… Bo skoro mam zagotować wodę, chociażby po to, by ugotować w niej makaron czy ziemniaki, to czemu od razu nie nalać gorącej wody z kranu. Od razu gratulowałam sobie przemyślności i długowzroczności. A tu guzik prawda.

Ciepła woda z kranu, może i nadaje się do mycia. Ale nie do picia. I ogólnie do spożycia.

A to dlatego, że kiedy taka nagrzana woda czeka na swoją kolej w rurach, sprzyja to rozowjowi takich bakterii jak np legionelloza.

To jeszcze zależy od rodzaju rur, bo ciepła woda z niektórych rur jeszcze powyciąga niechciane składniki chemiczne. Więc wykażecie się większą długowzrocznością, jeżeli do zagotowania wody np na herbatę, skorzystacie z zimnej wody z kranu…

Soki owocowe czy smoothie?

Jaka jest między nimi różnica?

Smoothie – są przygotowywane (najlepiej w domu) ze zmiksowanych w całości owoców i warzyw, z dodatkiem ulubionego płynu (jak choćby w moim przypadku mleka ryżowego – co ma zapewnić im odpowiednią konsystencję). Smoothie zawierają włókna roślinne, czyli tzw błonnik.

Tymczasem -soki, te kupne, czy domowej roboty – same płyny wyciśnięte z warzyw czy owoców. Zaś włókna roślinne idą na bok, w odstawkę. Albo u niektórych bezpośrednio do kosza. A szkoda.

Tymczasem soki zawierają sporo cukru. Nawet te soki domowej roboty, bez chemicznych i utrwalających dodatków.

Ten cukier (fruktoza) w przypadku samych soczków bardzo szybko przechodzi do krwi. Szczególnie jeżeli wypijamy je na czczo. W rezultacie podnosi poziom cukru we krwi (co jest bolączką współczesnych czasów i współczesnego człowieka).

W przeciwieństwie do smoothie, gdzie właśnie dzięki obecności włókien roślinnych, ten cukier z owoców (fruktoza) do krwi przechodzi dużo wolniej.

Dlatego jeżeli macie wątpliwości co wybrać: soczek czy smoothie, raczej postawcie na smoothie. Dla własnego zdrowia.

 

Tu jeszcze jedna uwaga.

W przypadku pewnych osób (które mają trudność z asymilowaniem kwasów) picie mocnowitaminizowanych (z założenia) soczków (już z samego rana, kiedy organizm jeszcze nie funkcjonuje na pełnych obrotach), może dać efekt przeciwny do zamierzonego.

Szczególnie w okresie zimowym (kiedy potrzebujemy więcej czasu na poranny rozruch), soczek pomarańczowy wypity z samego rana w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku dla swojego organizmu, może wyjść mu bokiem. I tylko dodatkowo go zakwasić.

Jak przygotowywać sobie soki?

  • Dlatego w każdym przypadku najlepiej byłoby samodzielnie przygotowywać swoje soki.
  • Najlepiej z owoców z danej pory roku, w pełni dojrzałych (wtedy są mniej kwaśne).
  • Jeszcze lepiej takich z uprawy ekologicznej (bez zbędnej chemii).
  • No a wtedy, najlepiej wypijać je w ciągu kwadransa od ich przygotowania.

Soki z warzyw.

To niekwestionowana bomba dla zdrowia.

Genialnie odkwaszają organizm. Do tego nie wymagają żadnego wysiłku ze strony organizmu na ich strawienie. A poza tym świetnie sprawdzą się w ramach kuracji oszczyszczającej (detox), czy w okresie konwalescencji …

Tu możemy wykorzystać liście: szpinaku, sałaty, ogórek, łodyżki selera, dodać marchewkę czy jabłko. A nawet pójść w kierunku smoothie. Byle smakowało.

W tym przypadku włókna roślinne wspaniale oczyszczają jelita (niczym miotła wymiatają z nich zaszłe zaległości). Jednocześnie dość szybko dają uczucie sytości. Nieporównywalne np z Colą, czy chociażby goluśieńkim soczkiem owocowym.

To coś dla tych, którym zależy na zrzuceniu zbędnych kilogramów, albo którzy szukają smacznego pomysłu na lekką kurację…

Soczki przemysłowe.

Jeżeli jesteście z gatunku tych, co to uważnie czytają wszelkie etykiety na produktach, to w przypadku soków sprzedawnych w butelkach, na nic się Wam to zda. Nic w środku butelki nie jest już takie samo jak na etykiecie. No może z wyjątkiem zawartości cukru. Bo ten (w przeciwieństwie do witamin) nie wyparuje. A szkoda.

Za to inne składniki, np witaminy, które były w danym soczku w jego początkowym składzie, w momencie rozlewania w butelki… i dlatego producent z czystym sumieniem wpisał je na etykiecie. Tych dobroczynnych witamin już dawno tam nie ma. Wyparowały po drodze, w transporcie, w czasie składowania.

Kiedy otwieracie taki przemysłowy soczek w domu, większości z tych witamin, które widnieją na etykiecie, już w środku nie ma.

Dlatego najlepsze pod tym względem są soki ze świeżych warzyw i owoców, najlepiej takich z uprawy ekologicznej (lżejsze o sporą dawkę chemii, o której o dziwo, nikt nie wspomina na etykietach), które przygotowujemy sobie sami. A jeżeli już kupne, to najlepiej takie z lodówki, z krótką datą przydatności do spożycia.

Kawa czy herbata?

Byle z umiarem. Tu najlepsze są:

Zielona herbata i herbatki ziołowe.

Zielona herbata odpowiednio zaparzana (przez co najmniej 8 minut) i wypita w ciągu godziny od zaparzenia ma dobre własności przeciwutleniające (silniejsze np od czarnej herbaty). Doktor Dawid Servan Schreiber polecał ją jako element diety przeciwnowotworowej w swojej książce “Antyrak”.

A może metodą naszych prababć, warto skusić się na herbatki ziołowe. Tu jednak warto rozróżnić rośliny jadalne i lecznicze. Z kolei roślin leczniczych i herbatek z nich, podobnie jak i lekarstw (z oczywistych względów), nie powinno się stosować non stop kolor.

W tym temacie polecam wpis:

Mleko?

Sama go nie piję od ładnych kilku lat i lepiej mi z tym.

Kiedyś obowiązkowo wypijałam szklankę mleka rano (chciażby jako dodatek do płatków śniadaniowych). Taki nawyk zakupowy wyniesiony jeszcze z dzieciństwa. Na którym zbija majątek pewne lobby.

Ale odkąd przestałam pić mleko, jak ręką odjął, odeszły w zapomnienie chroniczne przypadłości laryngologiczne (bolące gardło i inne kwiatki). Tymczasem póki codziennie piłam mleko, przez całą zimę byłam taka pociągająca….

Co jest podobno udziałem wielu osób. Wiele osób po odstawieniu mleka stwierdza u siebie poprawę na tym polu (np mniej problemów laryngologicznych).

Bo mleko ma swoje za uszami. I to więcej niż przypuszczamy. Więcej niż powie nam pewne lobby. Do tego sporo osób, więcej niż przypuszczamy wykazuje nietolerancję na laktozę czy kazeinę (białko z mleka). No i więcej niż zdajemy sobie z tego sprawę, na mleku bogaci się pewne lobby.

W tym temacie polecam wpis:

Pozostają jeszcze jogurty i sery.

Alleluja. Obydwa lżej strawne od samego mleka. Bo rozpracowane po drodze przez różne dobre bakterie.

Co jest lepsze: ser czy jogurt?

Bądź tu mądry. Bo zdania specjalistów są tu podzielone.

Spotkacie opinie, że jogurt. Oczywiście pomijając reklamy, bo to już nie są opinie, tylko instrument sprzedaży. Bo jogurt dostarcza (wnosi do organizmu) dobre bakterie.

Ale tak naprawdę nikt nie wie, ile tych dobrych bakterii dociera na miejsce przeznaczenia. Tymczasem jogurt po drodze zakwasza organizm.

Sery.

Moja mama, która nie tolerowała mleka, bez problemu jadła sery. Jej organizm gwałtownie odrzucał mleko (od razu wymiotowała), ale nie sery.

Mimo wszystko np w czasie ciąży zmuszała się, by wypijać mleko dla dobra przyszłego dziecka. Taka była i jest siła mlecznego lobby. Ostatecznie przerzuciła się na sery.

Bo przecież (jeżeli wierzyć reklamom…) produkty mleczne trzeba jeść…. I tu rzeczywiście jej organizm przyswajał je lepiej.

Z serów najlepsze są te, które najdłużej i jak najbardziej naturalnymi metodami były przerabiane czy rozpracowywane przez dobre bakterie np francuski ser Comté.

Zamienniki mleka.

I znowu mamy dylemat. Jakie?

Produkty mleczne typu mleko kozie, owcze czy mleko klaczy.

Bo te zwierzęta są nam bliższe gabarytowo. Bo gdy zestawimy się z cielaczkiem, dla którego natura przewidziała mleko krowie, a który w ciągu 6-ciu pierwszych miesięcy swojego życia ma utyć o jakieś kilkaset kilogramów… To dziwić się potem, dlaczego nasze współczesne społeczeństwo dopada epidemia otyłości.

Kiedy na krótko wróciłam do jedzenia produktów mlecznych, by przytyć przed planowaną ciążą (inaczej nie dawałam rady):w 3 miesiące przytyłam 10 kilogramów. A nie mam skłonności do tycia. Co dopiero ci, którzy je mają?….

Dlatego np względem mleka krowiego lepszą alternatywą byłoby np mleko kozie.

Chociażby patrząc na gabaryty tego zwierzęcia… Bardziej filigranowe. Ale kozy nie tylko są nam bliższe gabarytowo, ale także człowiek udomowił je wcześniej. Dlatego nasze geny miały więcej czasu, by przystosować się do mleka koziego.

Mleka roślinne.

Mleko ryżowe.

Moje ulubione. Bo ryż nie zawiera glutenu (nie ma więc w jego przypadku ryzyka alergii). A do tego ryż skutecznie reguluje pasaż jelitowy.

Bo jeżeli znacie ten kawał o skośnych oczach Chińczyków… No bo niby skąd się one wzięły? Od intensywnego wyciskania z siebie na toalecie…

Niemniej to z pewnego punktu widzenia jest zaletą ryżu. A mleko ryżowe (pominąwszy zawartość w nim cukru) pozostaje jednym z najmniej kontrowersyjnych wyborów. W końcu do wszystkiego można się przyczepić.

W tym temacie polecam wpis:

Ale tu bardziej kontrowersyjne jest mleko sojowe.

Mleko sojowe.

Nie do końca wiadomo czy soja pomaga czy szkodzi. Dlatego w tym przypadku, jak ze wszystkim, najlepiej było by zachować UMIAR.

Bo np jedni specjaliści odradzają produkty sojowe w pewnych typach nowotworów (hormono-zależnych jak np rak piersi). Inni wręcz przeciwnie – zalecają je np na niedogodności związane z menopauzą. Bądź tu mądry.

Szklanka mleka sojowego od czasu do czasu nikomu nie zaszkodzi. Nawet nie zbabieją od tego chłopy. Ale wypijana codziennie, kilka razy na dzień, i to jeszcze przez dłuższy okres czasu, a do tego litrami. Tu już inna bajka i nna para kaloszy.

W tym temacie polecam wpis:

 

Napoje słodzone typu Cola.

Czy wiecie, że jedna malutka puszka tak przyjemnie schładzającej i błogo musującej w upały Coli (czy innego napoju słodzonego, nie żebym uwzięła się no Colę, bo w dzieciństwie z oczywistych względów wypijałam tylko Pepsi… Coli wtedy na polskim rynku nie było)…

Wypicie jednej puszki Coli równa się przeżuciu/przyswojeniu 6-ciu kostek cukru. Nie wiem, czy 6 kostek cukru byłabym w stanie przegryźć. Ale w Coli przełykamy je bez mrugnięcia okiem.

Do tego takie napoje słodzone nawet nie gaszą pragnienia, ani nie zaspokajają uczucia głodu. Tylko napędzają ochotę na więcej… Bo skoro zabójczo smakują, a ani nie sycą pragnienia ani głodu…

Genialny napój z punktu widzenia marketingu. Chyba do dzisiaj nie znany z punktu widzenia chemicznego jest skład Coli. Bo napój powstał zanim powstały odpowiednie urzędy patentowe.

Genialnie skuteczny do czyszczenia wanny i starych zmurszałych monet (i do tego właśnie najlepiej zostawić sobie Colę). Ale aż strach się bać, co taki napój robi w naszym organiźmie….

Czysta Woda.

Najlepsza jest CZYSTA (tu bez kosmatych myśli): czysta woda. Parafrazując Antoine de Saint Exupery:

Woda nie jest niezbędna do życia. Woda jest życiem.

Nic nie zastąpi wody. Bo jak to mówią: Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Ale póki co, zanim to nastąpi, cali jesteśmy wypełnieni wodą. Aż chlupocze i póki chlupocze.

 

Jaka woda? Z kranu czy butelkowana?

I znowu dylemat.

Bo woda z kranu, w zależności od miejsca jej pobrania, może zawierać pozostałości po procesie uzdatniana, czyli chemię (potencjalnie rakotwórczą).

Woda w butelkach.

Nie czarujmy się: to już nie jest woda źródlana. Bo już dawno po drodze straciła moc, jaką dawało jej źródło, z którego pochodzi.

Jeżeli w jakiś mniej lub bardziej naukowy sposób chcecie sobie wyjaśnić, dlaczego woda z jakiegoś miejsca i tylko w tym konkretnym miejscu czyni cuda… To właśnie dlatego, że świeżo pobrana i wypita przy źródle niesie w sobie życiodajną moc. Ta moc bierze się z siły (energii, pulsacji) źródła…

Ale po jakimś czasie, po rozlaniu do butelek po prostu tę energię traci.

Do tego w wodzie butelkowanej dochodzą substancje, które przeszły do niej z plastikowego opakowania. A które potencjalnie mogą rozregulowywać nasz układ hormonalny.

Do tego wyobraźcie sobie taką butelkę z wodą, którą w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec własnego zdrowia zabieramy ze sobą do pracy i co rusz popijamy. A w międzyczasie stawiamy przy rozgrzanym do gorąca komputerze…, albo na nagrzanym parapecie…

Co się tam w środku porobiło? Bóg jeden wie.

Jednym słowem Marsjanie nie zagrażają Ziemii, Ziemii zagraża człowiek.

Do tego dodajmy jeszcze wpływ wody butelkowanej na środowisko naturalne.

Chociażby ze względu na jej ogromną popularność. Np we Francji policzono, że pojedyncza butelka wody, zanim trafi w ręce ostatecznego użytkownika, musi pokonać (po drodze) średnio 300 km. I to przecież nie trafia do nas (na nasze stoły) na własnych nogach. Musimy tu jeszcze doliczyć (jako skutek uboczny) – spaliny samochodowe. A jako skutek końcowy (po takiej wypitej butelce) – pozostałości w postaci plastikowego opakowania.

No dobra, dzisiaj i w tym temacie jestem szczególną malkontentką. Niemniej są jeszcze filtry na karfki (czy raczej karafki z filtrem).

Ale, te filtry owszem filtrują, ale tylko pewnego typu zanieczyszczenia. I znowu aż strach się bać. A niech tam, przezorny ubezpieczony i wyposażony w karafkę. Sama mam coś takiego w domu. Tylko tak na prawdę: na ile to pomaga?

A jednak wody nie da się zastąpić niczym innym. Choć dzisiaj tak beztrosko ją traktujemy i często zupełnie nieświadomie marnujemy. Kto wie, może w przyszłości światem będą wstrząsać właśnie wojny o wodę?

Choć dzisiaj kojarzy się to nam bardziej ze scenariuszami hollywoodzkich filmów science-fiction. Tylko jeżeli tylko dobrze się zastanowimy:

W XX wieku ogólna liczba ludności na kuli ziemskiej wzrosła 3-krotnie. Tylko, że równolegle jej zużycie wody wzrosło 6-krotnie.

Może już pod koniec tego wieku, to raczej posiadane przez dane państwo zasoby wody, będą stanowiły o jego potędze.

Może woda w XXI wieku stanie się tym, czym w XX wieku była ropa naftowa?

Póki co cieszmy się, że mamy jej wystarczająco na nasze potrzeby i dobrze z niej korzystajmy.

Tym optymistycznym akcentem żegnam  się z Wami.

Pozdrawiam cieplutko.

Beata

Zapraszam na mojego INSTAGRAMA

Opublikowany przez BEATA REDZIMSKA

Przez lata zmagałam się z chronicznymi problemami z gardłem, do momentu, kiedy odstawiłam produkty mleczne. Dzisiaj, uważam, że można mieć zrównoważoną dietę – eliminując z niej produkty mleczne i mączne. A dieta bezglutenowa – bezmleczna jest najlepszą dietą odchudzającą. Wszystko jest kwestią wyrobienia w sobie dobrych nawyków…. Przez lata wierzyłam, że jestem totalnym beztalenciem sportowym, aż zaczęłam się ruszać. Wierzę w uzdrowicielską moc glinki zielonej. Jestem niepoprawną miłośniczką zielonych smoothie.

Dołącz do rozmowy

9 komentarzy

  1. Po przeczytaniu takiego artykułu nareszcie mogę powiedzieć – piję dużo wody. Pomogły mi w tym różnego rodzaju wyzwania i praca nad nawykami. Oprócz wody piję smoothie, soki tylko świeżo wyciskane i okazjonalnie. Dobry artykuł Beata i chętnie go zachowam dla siebie.

  2. Ja zawsze przepiękne zdjęcia! Ja próbuję z rana pić wodę z cytryną, ale musze powiedzieć, że mi średnio wychodzi, bo jeśli wieczorem zagotuję wodę to rano zimna, a jeśli z rana to gorąca i trzeba czekać i przez to mi jakos nie wychodzi. Zazwyczaj piję szklankę przefiltrowanej wody z rana na czczo bez cytryny.

  3. Bardzo fajny artykuł. I co najważniejsze utwierdza mnie w przekonaniu, że podjęta dwa miesiące temu decyzja była słuszna. Właśnie 2 miesiące temu urodził mi się syn – co było mocny bodźcem do przejście na stronę produktów Bio oraz nawadnianie organizmu tylko wodą.
    Cieszę się, że powstają takie artykuły.
    Pozdrawiam

  4. Mimo że zdrowa to za wodą nie przepadam. Sama pijam domowe soki przygotowane w wyciskarce Philipiaka. Są zdrowe i bardzo łatwo się je robi więc często się nimi nawadniam.

  5. JAE dobrze, że nie mam z tym problemu. Od zawsze wypijam 3 litry wody dziennie. Najczęściej gazowanej , mineralnej. W dni z treningiem (rower) to i 3 butelki 1,5 litra sie zdarzy.
    Po prostu chce mi sie pic i pije. Waga pokazuje nawodnienie na poziomie 55-57% masy ciała. Ale wiem, ze dużo osób ma z tym problem

  6. Swietny tekst, a zdjecia wprost rewelacyjne. Ale do rzeczy, ja np po wodzie z cytryną rano mam sporą zgagę. Piłam tak przez lata, a tu któregoś dnia przyszła ona i powiedziała dość. Poza tym pijam dużo wody, z kranu, bo w Anglii, gdzie mieszkam jest ona pitna. Kocham tez zieloną herbatę, a moje grzeszki to kawa i zioła 😊

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Exit mobile version