Zaczęłam prowokująco tę moją rozkminę ekologiczną. Ale niech tam….
Dlaczego nie używam nawilżanych chusteczek do tzw pielęgnacji dziecka.
Używałam. W początkach mojego macierzyństwa. A wtedy byłam bardzo naiwną mamą. Chciałam wyposażyć moje dziecko we wszystko to, co najlepsze, najmodniejsze, najnowocześniejsze. Podglądałam inne mamy, które miały tak to przemyślnie zorganizowane.
Paczka nawilżonych chusteczek zawsze pod ręką. Na posterunku. W pełnej gotowości bojowej. Prosto, szybko, pragmatycznie. Do przetarcia pupy dziecka. Ale co tam pupa. Taką chusteczką można w mig przetrzeć ręce dziecka i podać mu podwieczorek. No niby można. Wiele osób tak robi. A ja w sumie dziwię się, że nikt się temu nie dziwi.
Chusteczka nawilżana -naładowana chemią.
Bo dopadła nas taka mania odkażania, chuchania, oddzielania naszego dziecka od najmniejszego zarazku. Tą podręczną chemią.
A potem dziwimy się, że bakterie nam się uodparniają na nasze nowoczesne antybiotyki. Że wracają choroby zakaźne, które już dawno uznaliśmy za definitywnie wykasowane z powierzchni ziemi. Wracają, a nasz wychuchany organizm ma problem, by się przed nimi obronić.
A antybiotyki nie działają. Niestety u niektórych nie działają antybiotyki. Bo opętała nas mania czystości, odkażania, dezynfekowania, chuchania na zimne. A tak właśnie możemy się sparzyć. Tą chemią, która niby tak ułatwia nam życie. Ale coś za coś. Ta współczesna epidemia raka przecież nie wzięła się z niczego.
Dlaczego uważamy za bardziej szkodliwe to, co wychodzi z organizmu naszego dziecka (odpady uboczne, czyli pospolicie kupa) od tej chemii, którą je zwalczamy, odkażamy, dezynfekujemy…
Tymczasem niektóre środki konserwujące np w kosmetykach (także w tych dla naszych pociech) modyfikują bowiem tę bądź co bądź wrażliwą florę bakteryjną. A w przypadku skóry dziecka ta flora bakteryjna dopiero co się formuje.
Dlatego środki, które w jakiś tam sposób ją naruszają, przy okazji, czy raczej rykoszetem czynią ją bardziej wrażliwą, czy tu konkretnie czynią bardziej wrażliwą skórę naszego dziecka. A to znaczy: bardziej podatną np na infekcje, na ataki z zewnątrz…. Bardziej zagrożoną, bo pozbawioną naturalnej obrony.
Tak, w początkach mojego macierzyństwa zestawiłam sobie cały podręczny arsenał środków pielęgnacyjno-odkażających. Myślałam sobie: dopiero teraz jestem na topie.
Dopiero po czasie przyszła refleksja. Okazało się, że mogę inaczej.
Że wystarczą mi zwykłe płatki bawełniane zwilżone wodą.
Też czyszczą: prosto, pragmatycznie, ale może bardziej starodawnie. Ale co mi tam.
Jestem doświadczoną mamą.
Nie ulegam komercyjnej manipulacji. Myślę.
Po prostu. O co, też Was proszę.
A przy okazji
Pozdrawiam serdecznie
Beata
no…ja przyznam że jednak zawsze mam chusteczki…na wyjście…ale w domu po prostu woda i mycie pupci
och wygoda kusi, ale używanie płatków kosmetycznych i przegotowanej wody wcale nie jest takie uciążliwe:) my na wychodne używamy chusteczek nawilżonych, ale w domu tylko płatki z wodą – to była jedyna rzecz, w której zgadzali się wszyscy mądrzy: położne w szpitalu, w którym rodziłam, położna środowiskowa, lekarz pediatra. Także chyba jednak chusteczki nie są takie fajne, jak się wydaję…
używałam hydrolatu z rumianku zwykle i takich bawełnianych szmatek zwijanych w rolkę – to na wyjście, a w domu przewijak stał obok umywalki i było mycie.